Tiry na tory!

4 Komentarze

Już trzeci tydzień nieprzejezdne jest główne przejście graniczne między Ugandą a Sudanem Południowym. To właśnie tędy wjeżdżają do Sudanu Południowego nieomal wszystkie towary. Jednakże ulewne deszcze i poddtopienia już drugi raz w tym roku zamieniły parukilometrowy odcinek drogi po ugandyjskiej stronie nieprzejezdnym. Media donoszą o ponad tysiącu TIRów koczujących od tygodni na granicy. Paliwo się jeszcze w Dżubie nie skończyło, ale pomyślcie o wszystkich warzywach i owocach, które zgniły w tym czasie na pakach ciężarówek. Granicę przekroczyć da się jedynie na piechotę, albo na moto-taksówce. Blisko stukilometrowy odcinek pomiędzy Nimule a Gulu jest aktualnie w trakcie budowy. Może już niebawem dzięki chińskim funduszom i specom pojedziemy tam po asfalcie, jednakże ostatnie 8km do granicy z Sudanem Południowym to nadal prawdziwy koszmar – nadrzeczny, bagnisty teren, do którego chińskie maszyny jeszcze nie dotarły. Na 700-kilometrową trasę Kampala-Dżuba składa się: asfaltowy odcinek Kampala-Gulu (z czego około 100km jest bardzo, bardzo mocno nadgryzione zębem czasu), dalej wspomniany, pozbawiony asfaltu fragment z Gulu do Nimule, oraz 200km nowej, asfaltowej szosy w Sudanie Południowym.

Prawdę mówiąc to jednak nie ponownie zalana granica skłoniła mnie do napisania tego postu, ale… pierwszy od 20 lat pociąg, który wjechał do Gulu! Tak, też nie dowierzam, lecz tak twierdzą media. Tym samym otwiera się nowa droga do importu towarów do Sudanu Południowego – koleją z portu w Mombasie aż do Gulu w północnej Ugandzie. Tymczasem dalej trzeba przeładować towar na TIRy i ruszyć na opisaną powyżej, nieszczęsną trasę, jednak jest nadzieji cień, że i to może się kiedyś zmienić. Rift Valley Railways, które wyremontowało 725km odcinek z Tororo (gdzie jest cementownia) do Gulu zamierza wyremontować kolejny odcinek z Gulu do Pakwach (i Arua?), docelowo zaś przedłużyć tory aż do Dżuby i drugą nitkę do Konga DR. Dla pozbawionego dostępu do morza Sudanu Południowego byłoby to naprawdę duże uproszczeniem tym bardziej, że nieomal wszystko jest tu importowane. Samo zredukowanie kosztów transportu cementu i stali z Ugandy znacząco wpłynęło by na tutejszy rynek, nie mówiąc już o takich oszczędnościach jak cysterny z paliwem trafiające wprost z portu w Mombasie do południowosudańskiej stolicy. Zatem TIRy na tory Ugando!

Ekspresowa Komunikacja Drogowa

3 Komentarze

Kolejny polski akcent na ulicach Dżuby odnaleziony!

PJK_0213

Drogi

1 komentarz

Czytając wpisy na blogu dotykające problemu dróg (a właściwie ich braku) w Sudanie Południowym pewnie zastanawialiście się, jak to może być, że nie da się przetransportować np. jedzenia drogą lądową, albo że we wpisach mocno zaakcentowane są pory roku. Co prawda w okolicach stolicy sytuacja wygląda całkiem nieźle, bo główne drogi są wyrównane i ulepszone murramem, a do granicy z Ugandą biegnie nawet pierwsza w kraju droga asfaltowa, jednak im dalej od Dżuby tym sytuacja wygląda gorzej.  Obszar wielkości około jednej-trzeciej powierzchni Polski to jedne z największych obszarów bagiennych na świecie – Sudd, a poza nim warunki do jazdy i tak potrafią być bardzo trudne. W porze deszczowej to raczej Camel Trophy.

Filmik oraz artykuł z Al-Jazeerana temat podróży lądem przez Demokratyczną Republikę Konga myślę, że nieźle obrazuje, jak taka przeprawa może wyglądać. Myślę, że w Sudanie Południowym potrafi być podobnie. Zobaczcie sami (link).

Polski akcent na drogach Juby

1 komentarz

W zeszłym roku spotkałem na jedynym w całym Sudanie Południowym moście na Nilu Białym ciężarówkę niejakiego pana Nowaka. Tym razem zaskoczyli mnie panowie Janiccy Sp.j. Ciekawe czy pan Karol i Tomasz wiedzą na jaki to koniec świata trafiła ich wywrotka?

Prawo do jazdy…

1 komentarz

Sudan Południowy jest dosyć specyficznym miejscem na świecie pod wieloma względami. Jednym z nich jest podejście do urzędowego papieru dopuszczającego do poruszania się pojazdem mechanicznym pośród nieogarniętego chaosu ruchu ulicznego w Juba.

Objaśniając tutejszą rzeczywistość pokrótce… Większość pojazdów w Sudanie Południowym pochodzi z Kenii bądź Ugandy, gdzie postbrytyjsko obowiązuje ruch lewostronny. W całym Sudanie obowiązuje jednakże ruch prawostronny (tak jak u nas), jednak w związku z brakiem lądowych szlaków komunikacyjnych pomiędzy Północą i Południem, nie ma tu nieomal w ogóle samochodów z kierownicą po lewej stronie. Dlatego też paradoksalnie po ulicach porusza się tu pojazdami z kierownicą po prawej stronie w ruchu prawostronnym. Podsumowując to tak, jakbyście prowadzili siedząc na miejscu pasażera…

Technicznie oznacza to zmianę biegów lewą ręką, zaś kierunkowskazów prawą (co początkowo, odruchowo uruchamia często wycieraczki), natomiast praktycznie mocno ograniczone pole widzenia przy wyprzedzaniu. Ale mniejsza z tym – wszystko to kwestia przyzwyczajenia.

Najpiękniejsze w całej (dez)organizacji ruchu w Juba jest to, że stara się ono najprawdopodobniej zamodelować teorię chaosu… upraszczając mówiącą o upakowaniu materii w przestrzeni. Chyba nigdzie indziej na świecie nie zmieści się na raz na drodze tyle pojazdów co tutaj, i to w tak przeróżnych orientacjach – odległości na centymetry, z przodu, z tyłu, po bokach i pod kątem, a najdziwniejsze, że wszystko to jakoś płynie, do przodu i zazwyczaj bez nerwów.

Spod wszelkich reguł wypadają zdecydowanie pojazdy SPLA (armii) z czerwonymi rejestracjami – z nimi najlepiej nie zadzierać, zaś wszelkie pozostałe zasady łamią kierowcy matatu (busików) oraz w szczególności boda-boda (moto-taxi), których wyobraźnia zasadniczo ogranicza się do pędzenia przed siebie bez ułamka sekundy refleksji nad otoczeniem, pasażerami, czy choćby własnym pojazdem. Dlatego też najlepszym Twoim przyjacielem są tutaj oczy dookoła głowy, lusterka i klakson, klakson i jescze raz klakson!

Jako dopełnienie obrazu arteri Juba powinienem jeszcze dodać wszechobecny pył zamieniający sie po deszczu w maź oraz to, że w całej, rozległej stolicy jest zaledwie kilka asfaltowych ulic (jeszcze 2 lata temu nie było ich tu ponoć prawie w ogóle), stąd zdecydowana większość pojazdów to terenówki.

Inną atrakcją jest żywa sygnalizacja świetlna, foto-radary;) itp. , czyli policjanci i policjantki w białych mundurach. Obstawiają niemal każde skrzyżowanie w stolicy, kierują ruchem, lecz przede wszystkim zatrzymują pojazdy zarabiając przy tym na śniadanie, lunch, kolację, rodzinę… skądś to znamy, tutaj jednak przypomina to z lekka farsę. Za co można dostać mandat? Za rozmowę przez komórkę, „zimny łokieć”, klapki zamiast normalnych butów, niezapięte pasy (choć na motorach można jeździć bez kasku), niewłaściwie siedzących ludzi na pace pick-upa… „We’ve got law, Mister” usłyszałem pewnego razu, na co można się było tylko uśmiechnąć patrząc na zdezelowane samochody bez świateł i motocykle, z których chyba celowo demontuje się tylne lampy i kierunkowskazy – wszak drogę widać ma być z przodu.

Ostatnimi czasy namiętnie kontrolowane były jednakże prawa jazdy. Dlaczego? W Sudanie obowiązuje lokalne bądź ewentualnie międzynarodowe prawo jazdy. Ale nawet nie w tym rzecz, że Biały za kółkiem (co nie jest zbyt częstym widokiem) miał prawko wydane w kraju swego pochodzenia. Perfidia ostatnich miesięcy łapanek polegała na tym, że stare prawa jazdy nie były przedłużane, zaś nowe z powodów techniczno-biurokratycznych (m.in. podrabiania) nie były wydawane. Stan zawieszenia trwał pewien czas, w związku z czym wielu kierowców poruszających się po stolicy nie miała ważnego dokumentu i podlegała ustawowej grzywnie.

Zanim doczekałem się swojego kawałka plastiku od rządu Południowego Sudanu, z nosorożcem!, grupą krwi i własnym telefonem, przez trzy tygodnie poruszałem się w chaosie ruchu ulicznego Juby. Nie powiem, że nie sprawiało mi to dużej radości: landcruiser, chaos i miganie się przed policją! Czegóż więcej chcieć od porządku na drodze;) Wynik gry – 2:1 dla mnie, 2 razy przeszło polskie prawo jazdy i gadanie przez komórke podczas jazdy, a raz nie. Policjantki były nieustępliwe, i aż dziw bierze, że im się bloczki mandatowe nie pokończyły… przerób przeogromny.

Od paru dni jestem szczęśliwym posiadaczem legalnego driving licence GOSS, tyle, że jazda na nielegalu to miała nieco lepszy smaczek…